środa, 11 lutego 2015

Rozdział VI- "Wielki dzień Andrzeja"



Gdy usiadłam pierwszą piłkę na stronę bełchatowian posłał właśnie Andrzej. Sprawił rywalom wielki kłopot. Cały mecz był cudowny pełen emocji. Pierwszy set wygrali gospodarze do 23. W drugim po 6 asach Andrzejka wygrali nasi chłopcy do 22. Natomiast w trzecim i czwartym już gładko do 19 i 17. Gdy ostatnią piłkę Piotrek-rozgrywający- skierował ku Andrzejowi moje serce na ułamek sekundy zamarło. Z drużyny przeciwnej skoczył trzy osobowy blok, jednak on znalazł dziurę i wbił piłkę w boisko niczym w kostkę masła. W naszym sektorze wybuchła ogromna euforia. Przeskoczyłam bandę i szybko pobiegłam do mojego mistrza Polski. Uściskałam go i ucałowałam:
- Kochanie grałeś najlepiej!
-Dziękuję ci za te miłe słowa.
Gdy Andrzej wziął mnie na ręce ja zauważyłam, że Karol przytula Oliwię a Piotrek Wiktorię. Zwróciłam się wtedy do mojego ukochanego mistrza:
- Spójrz w prawo.
- O jak miło! Liczyłem na to od dawna.
- Cudowne emocje. Ostatni raz tak denerwowałam się podczas finału Mistrzostw Świata. Wtedy Polacy wygrali 3-1 z Brazylią, a wy dzisiaj z bełchatowianami też 3-1. Przypadek? Nie sądzę.
- A ja mam nadzieję, że jutro wy też odniesiecie sukces.
- My już odniosłyśmy zwycięstwo. Dostać się do finału. Jakby mi ktoś o tym powiedział pół roku temu to bym go wyśmiała.
- Nigdy nie myślałem, że spotkam kiedyś tak wspaniałą dziewczynę jak ty.
- Dziękuję. Jesteś kochany. Zobacz kto do nas idzie.
- Czy to Mariusz Wlazły? A to małe biegnące przed nim to kto?
- Jak to kto? To Arek
- Cześć-energicznie przywitał się synek gwiazdy siatkówki.
- Cześć. Podobał ci się mecz?- zapytałam młodego kibica.
- Tak. Był bardzo fajny. A ty byłeś najlepszy- zwrócił się do mojego chłopka.
- Dziękuję. Mam na imię Andrzej.
- Ja Arek.
- Synku idź do pana sędziego i poproś o piłkę- zwrócił się pan Mariusz.
- Dobrze tato. Przyjdziesz zaraz do mnie?
-Tak tylko chwilę porozmawiam.
- Dobrze to czekam- odparł Arek p czym odszedł w kierunku stanowiska sędziego.
- To był świetny mecz-pochwalił
- Dziękuję to bardzo miłe-z uśmiechem na twarzy odpowiedział Andrzej.
-To prawda- wtrąciłam.
-Mam pytanie. Zagracie razem z nami?
- Nie wiem jak mój mistrz ale ja z chęcią pogram tylko uprzedzę naszą trenerkę, że wrócimy później.
-  Też z chęcią się przyłącze- potwierdził Andrzej.
- To wy idźcie już na boisko a ja porozmawiam z panią Mileną-zaproponował mistrz świata.
- Dobrze już idziemy-odpowiedzieliśmy i wkroczyliśmy na pole gdzie 20 minut temu zakończył się zwycięski dla naszych chłopaków mecz. Pograliśmy wspólnie z rodziną Wlazłych jakąś godzinę po czym pojechaliśmy do hotelu. Świętowaliśmy zwycięstwo chłopków tylko do 22, ponieważ następnego dnia to my grałyśmy finał. Zasnęłam ok. północy. Rano obudził mnie Andrzej:
- Wstawaj kochana. Nadszedł wielki dzień.
- Cześć mój mistrzu. Która godzina?
- Siódma.
- Już wstaje. Wiki i Oli jeszcze śpią?
- Tak.
- Szybko skorzystam z łazienki i możemy iść na śniadanie.
- To idź a ja pościele ci łóżko.
- Dzięki kochany jesteś- powiedziałam mu i szybkim krokiem zmierzyłam do łazienki. Gotowa byłam po 20 minutach.
- To idziemy?- zapytałam.
- Tak- dopowiedział i zeszliśmy na dół gdzie czekała na mnie już moja trenerka:
- Witam. Jak się spało? – zapytała mnie.
- Dzień dobry. Dziękuję bardzo dobrze.
- Gotowa do walki?
- Tak tylko najpierw śniadanie- zażartowałam.
- Smacznego życzę. Ja pójdę obudzić resztę.
- Dziękujemy- odpowiedziałam. Weszliśmy do restauracji. Andrzej zamówił kawę i coś do jedzenia. 
____________________________________________________________________
Kolejny rozdział najprawdopodobniej jutro. Komentujcie :)
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz